Pod Wrocławiem w zderzeniu pociągu osobowego Praga-Moskwa z jadącą po niewłaściwym torze lokomotywą zginęło 11 osób, a 15 zostało rannych
Pociąg "przyjaźni"relacji Praga - Warszawa - Moskwa wyruszył z wrocławskiego Dworca Głównego przed godziną 8 rano 9 lipca 1977 roku. Maszynistą składu był Hieronim Stelmach, który w podróż zabrał swojego syna Jacka. Chłopiec obchodził tego dnia urodziny, a przejażdżka miała być prezentem.
We Wrocławiu do pociągu wsiadła również mieszkanka Długołęki z dwiema córkami, które jechały do wycieczkę do Moskwy. Jak się miało okazać za kilkanaście minut, podróż miała swój tragiczny finał w rodzinnej miejscowości kobiet. Gdy Praha Express mijał Psie Pole na stacji w Długołęce maszynista samotnej lokomotywy spalinowej ST-43, tzw. luzaka, dostał polecenie zjechania na inny tor, by przepuścić pociąg pośpieszny.
Nie tylko je zignorował, ale wjechał na ten sam szlak, po którym zbliżał się skład z Wrocławia. Na nic zdały się znaki "stój", które chorągiewkami i trąbkami dawali kolejarze na stacji. Po minięciu rozjazdów lokomotywa przyśpieszyła i ruszyła w kierunku miasta. Dyżurny ruchu zadzwonił jeszcze na stację na Psim Polu, żeby tam zatrzymali pociąg do Moskwy. Było już jednak za późno. Pędzące po jednym torze składy zderzyły się na zakręcie, za wiaduktem pod Długołęką.
Maszyniści nie mieli szans na jakąkolwiek reakcję. Hieronim Stelmach zdążył tylko przytulić swojego syna. Siła uderzenia była tak duża, że lokomotywę spalinową odrzuciło 40 metrów na pobliską łąkę, gdzie spłonęła.
Elektrowóz pośpiesznego składu został zmiażdżony, podobnie jak dwa znajdujące się za nim wagony - WARS i sypialny. Najmniej zniszczony były radzieckie wagony na końcu, które przetrwały w dużej mierze dzięki mocnej konstrukcji. Oficjalnie w katastrofie zginęło 11 osób, 15 zostało rannych. Tych drugich jednak było podobno 40. Trudno oszacować dokładną liczbę ofiar i rannych, bowiem wielu poszkodowanych obywateli radzieckich zabrały śmigłowce Armii Czerwonej.
Do dziś nie wiadomo dlaczego doświadczony maszynista spalinówki wjechał na tor mimo zakazu, a później zignorował znaki ostrzegawcze. Służba bezpieczeństwa podejrzewała sabotaż, wszak "ofiarą" zderzenia był pociąg "przyjaźni" do Moskwy. Nie znaleziono na to jednak dowodów. Podobnie jak na to, że było to samobójstwo. Prokurator umorzył sprawę 31 grudnia 1977 roku. Jak przyznał w dokumentalny filmie "Uciekająca lokomotywa" przyczyna katastrofy mogła być bardzo prozaiczna - zmęczenie, albo rutyna maszynisty, który chciał "zdążyć dojechać do Psiego Pola".
Źródło: http://www.gazetawroclawska.pl